Wakacje powoli się kończą, z dnia na dzień coraz więcej mówi się w mediach o naszej edukacji, więc również i ja postanowiłem zabrać głos.
Ostatnio głośno jest o wynikach egzaminów maturalnych z języka angielskiego i krytycznej opinii jaką wyraził prezes Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Jakości w Nauczaniu Języków Obcych P. Jacek Członkowski na łamach PAP. No cóż, trudno się nie zgodzić z Panem Prezesem, bo rzeczywiście dobrze z egzaminami nie jest.
WYNIKI EGZAMINÓW NA POZIOMIE ROZSZERZONYM MAJĄ NIEWIELKIE ZNACZENIE – uczniowie nie muszą się uczyć
Przez wiele lat słyszałem od gimnazjalistów z mojej szkoły, że „nie opłaca się” zdawać egzaminu na poziomie rozszerzonym, ponieważ „do niczego się on nie liczy”. Skoro wynik z egzaminu na poziomie rozszerzonym praktycznie nie ma znaczenia, to po co on jest? W tej sytuacji celem dla uczniów i nauczycieli staje się jedynie egzamin na poziomie podstawowym - czyli osiągnięcie poziomu A1-A2 w skali CEFR. To tak jakbyśmy od absolwentów gimnazjum nie mogli wymagać więcej z matematyki niż tylko pisemne dzielenie i mnożenie, albo liczenie pola powierzchni prostokąta. A wystarczyłoby wprowadzić jedną prostą zasadę: od wyniku z egzaminu zależy poziom, na którym uczniowie będą kontynuować naukę w szkole średniej. Wówczas bardzo szybko okazałoby się, że wynik jest ważny, bo albo uczniowie będą się rozwijać, ucząc się na coraz wyższym poziomie zaawansowania, albo będą w kółko zaczynać naukę (prawie) od początku.
9 LAT NAUKI NA POZIOMIE A1 - zamiast się rozwijać uczniowie dreptają w miejscu
Zupełnie niezrozumiałym jest dla mnie fakt, że większość szkół średnich zaczyna nauczanie języka angielskiego w klasie 1 od poziomu A2.To oznacza, że zakłada się, iż przez 9 lat edukacji w szkole podstawowej i gimnazjum polski uczeń opanował język jedynie na poziomie A1. Dla niewtajemniczonych - na opanowanie poziomu A1 potrzeba ok 160-180 jednostek lekcyjnych, czyli tyle, ile obejmuje roczny, intensywny kurs w dobrej szkole językowej. Jest to właśnie efekt wymagań na egzaminie gimnazjalnym oraz jego statusu. Nawet jeśli nauczyciele w szkole średniej chcieliby zaczynać naukę od poziomu B1 w klasie pierwszej, to niestety nie mogą, ponieważ większość uczniów zupełnie nie poradziłaby sobie z tak „zaawansowanym” materiałem.
Próg zdawalności na poziomie 30% na maturze podstawowej z angielskiego to żadne kryterium i uwłacza randze tego egzaminu. Jeśli uważamy, że absolwent szkoły średniej nie musi znać języka, to wycofajmy go z matury. Jeśli uważamy, że znajomość języka na poziomie co najmniej elementarnym jest niezbędna dorosłemu Polakowi w życiu, wymagajmy elementarnej przyzwoitości. 60% to właśnie taka elementarna przyzwoitość. Inaczej nie ma sensu w ogóle egzaminować, szkoda czasu i pieniędzy. Eksperyment pana Prezesa który uzyskał prawie 1/3 punktów zakreślając odpowiedzi na chybił trafił najlepiej to obrazuje.
BRAK EGZAMINÓW USTNYCH – nie trzeba uczyć (się) komunikacji
Co jest najważniejsze w języku? Odpowiedź jest oczywista i nasuwa się sama. Każdy pracodawca oczekuje umiejętności komunikacyjnych od swoich pracowników. Każdy podróżujący i każdy poszukujący pracy za granicą musi przede wszystkim umieć mówić. Media ostatnio podawały, że umiejętność komunikacji w języku obcym oznacza nawet dwukrotnie wyższe wynagrodzenie niemal w każdej branży. Powoływano się nawet na badania w tej kwestii. Brak egzaminów ustnych na Sprawdzianie 6-klasisty i Egzaminie Gimnazjalnym to ogromne zaniedbanie. W efekcie tego zaniedbania szkoła praktycznie nie uczy mówić. Nie mówię tego dlatego, że jestem zwolennikiem egzaminowania, wręcz przeciwnie, ale dlatego, że egzamin końcowy w sposób naturalny staje się celem dla wszystkich w szkole publicznej: i uczniów, i nauczycieli. Kto nie wierzy polecam lekturę takich książek jak „Pstryk” braci Heath czy „Siła Nawyku” Ch. Duhigg’a, w których autorzy przytaczają wyniki znakomitych badań i przedstawiają dowody na to, w jaki sposób kreujemy nawyki i co determinuje ludzkie wybory i zachowania. Sprawa jest prosta. Jeśli nie ma egzaminu ustnego, nawet najlepsi, najbardziej kreatywni nauczyciele nie będą koncentrować się w szkole na umiejętności komunikacji.
WNIOSEK? - system egzaminacyjny wypacza ideę uczenia się języków
Już od dawna szefowie rodzimych firm narzekają, że absolwenci polskich szkół i uczelni są źle przygotowani do pracy zawodowej, a jako główny powód podają brak praktycznych umiejętności. Z językami jest identycznie. Ale jak absolwenci mają nabyć praktycznych umiejętności językowych, skoro przez 12 lat w szkole większość z nich uczy się języka tylko na poziomie A1/A2, a dodatkowo jedynym motywatorem do nauki są oceny, które otrzymują głównie za kartkówki ze słówek i sprawdziany z „unitów”? Taki system powoduje, że zamiast skupiać się na praktycznej komunikacji, wszyscy skupiają się na ocenach na świadectwie i punktach na egzaminie.
Dochodzi do takich paradoksów, że kiedy w szkołach językowych staramy się uczyć przede wszystkim komunikacji, między innymi poprzez gry i zabawy językowe, znajdują się rodzice, którzy uważają to za stratę czasu, twierdząc, że powinniśmy więcej wymagać, więcej zadawać, częściej poprawiać błędy, częściej odpytywać i częściej testować. A najważniejszym dowodem na skuteczność nauczania pozostaje ocena na świadectwie w szkole. No cóż, „Nasz Klient Nasz Pan” jak to mawiali panowie z Kabaretu Ani Mru Mru, tylko do czego to prowadzi?
Kiedy za parę lat Ci młodzi ludzie pojawią się na rynku pracy, nie wiadomo czemu nagle brakuje im najbardziej istotnych kompetencji i zaczynają wtedy poszukiwać „cudownych metod” w postaci „Angielski 4x szybciej”, „Angielski w 7dni” albo w chwili rozpaczy i wyższej konieczności „łykają” chwyty reklamowe pod hasłem „Szkoły językowe przerażone działaniem nowej metody nauki języków Dr X”
No cóż. Cudowne metody pozostawiam cudotwórcom, a decydentów o polskiej edukacji zachęcam do refleksji w temacie i takie zaprojektowanie ścieżki rozwoju dla polskich uczniów, aby cud mógł się ziścić sam…
Z pozdrowieniami
Witek Machlarz
Nauczyciel